Lex talionis est une chanson en Polonais
Cios w brzuch jeden ruch ostał się sam tułów proszę
Chowam nóż a ty znów krwawisz jak zarzynane prosię
Pośród burz ucieka tchórz gdzie polarne zorze
Wznieca kurz święta tuż ale Bóg mu nie pomoże
Gdy dopadnę gdy dogonię gdy zapieje kur agonii
Niech Tartar mnie pochłonie za moje Lex talionis
Ten co dusze kradnie trzyma cię w imadle swoim
Poznałem cię po gardle gdzie od kłamstew się aż roi
Uciekaj uciekaj lubię patrzeć gdy się boisz
Jestem popierdolony ale nie szkodzi
Zagonię cię w zakamarki strachu brachu i do piachu
Nie ma ratuj to samosąd nie sąd boży chłopaku
Jak zakaźna choroba dziś powalę Cię na schodach
I nie będziesz pierwszą z moich ofiar zgadnij
Czyją nienawiść udało ci się zaskarbić i czyj karmin
Będą sączyć czarci nieumarli o mackach setek kałamarnic
Strzeż się nocy kiedy księżyc wschodzi
Strzeż się nocy kiedy diabeł płodzi
Bękarty którym pisana jest Vendetta
Strzeż się nocy ta noc jest przeklęta
Strzeż się nocy kiedy księżyc wschodzi
Strzeż się nocy kiedy diabeł płodzi
Bękarty którym pisana jest Vendetta
Strzeż się nocy ta noc jest przeklęta
Prawo zemsty na wszystkich skurwysynach
Którzy mieli prawo kiedykolwiek się odzywać
Pamiętacie szmaty, kiedy upadałem na dno
Popychał mnie coraz głębiej las rąk
Jak Laertes przybędę i dopełnię dzieła
Kieruję się obłędem więc nie będzie co zbierać
Gdybyś nie zaczął to nie musiałbym kończyć
Uderzam w ryj prawdą co tak kole prosto w oczy
Strzeż się nocy i jej ciemności
Strzeż się nocy nadrabiam zaległości
Psychicznej chłosty gdy księżyc wschodzi
Strzeż się nocy kiedy diabeł płodzi
Bękarty którym pisana jest Vendetta
Strzeż się nocy ta noc jest przeklęta
Dzięki Wam spojrzałem w ślepia Bestii
Moje własne truchło wzrok jej bezcześci
Bo jak mam nazwać to, co zostało z psyche
Szponami zdrady do krwi aż porytej
Każdy pamięta tych co się odwracają
I niech ich dogląda osobisty stróż anioł
Bo jak dorwę ich wszystkich z demonów kompanią
To się wszystkie kurwy z bólu zesrają
I strzeż mnie bym sam się nie odwracał
By nie kusiło mnie łamanie własnych zasad
Bym nie opuścił w potrzebie nawet na własnym pogrzebie
Bliźniego mojego czy w piekle czy w niebie
I strzeż mnie bym sam się nie odwracał
By nie kusiło mnie łamanie własnych zasad
Bym nie opuścił w potrzebie nawet na własnym pogrzebie
Bliźniego mojego czy w piekle czy w niebie
Nienawiść moją Panią całuję jej stopy
Jestem na jej rozkaz choć przecież niegodny
Patrzeć na jej oblicze składające się cyfer
Wypieki na twarzy ma nawet Lucyper
Który niesie światło płonący Serafin
Z miłości do Boga każdego by zabił
Przez zazdrość o Boga strącony w Otchłanie
Odda siniec za siniec rana za ranę
Rana za ranę